Jak to jest z tym naszym społecznym podejściem do mówienia sobie po imieniu lub „per pan”?

Od małego uczymy dzieci jak mają się do kogo zwracać. „Do tego mów pan, a… do tego możesz mówić wujku.” Chociaż różnica może być tylko taka, że jeden jest dobrym znajomym taty, a drugi nie.

Kiedy jesteśmy nieco starsi, część znajomych naszych rodziców nadal pozostaje dla nas wujkami, chociaż większość raczej „zmienia się w panów”. Eeee?

Dzieję się to mniej więcej w na początku/środku podstawówki, kiedy to zostajemy nauczeni mówić do nauczycieli „proszę pana”. Kwestia szacunku dla starszych. Okej, jak najbardziej.

Później spirala się nakręca… nie wiem czy nadal istnieje niepisana zasada zwracania się do nauczycieli w liceach „panie profesorze”, ale… za moich czasów… hmm… staro to brzmi… to może powiedzmy, że jeszcze kilka lat temu taka „tradycja” była powszechna. Nawet jeżeli nauczyciele swoją naukę zakończyli na licencjacie. Potem człowiekowi tak to mózg przeżera, że odruchowo profesorem tytułuje nawet sprzedawcę w kiosku.

Następnie czas na studia. Tu, przynajmniej tak było u mnie, w większości stara się tytułować każdego zgodnie z tytułem naukowym. Szczególnie wyczuleni byli na to ci, u których liczba liter w skrótach przed nazwiskiem przewyższała długość samego nazwiska. Syndrom czerwonego Ferrari, czy co?

Potem, jeszcze w trakcie studiów, pierwsza praca w IT. I nagle… BOOM!!! Na wejściu, pierwszego dnia w firmie, ludzie 10, 20, czy 40 lat starsi ode mnie mówią, żebym mówił im po imieniu, bo tu wszyscy tak się do siebie zwracają. Yyyy… ale jak? 20 lat mnie uczyli, żeby nie, a teraz żeby tak? Jak to tak?

10 lat później, człowiek nadal siedzi w IT i okazuje się, że ta pierwsza firma nie była wyjątkiem. Wszędzie gdzie byłem, niezależnie od tego z kim rozmawiałem, nie było „panowania”. Chociaż może pamięć już nie ta i raz czy dwa się zdarzyło, żeby ktoś zwrócił mi na to uwagę. Ale naprawdę nie przypominam sobie takiej sytuacji.

Szybko się do tego przyzwyczaiłem i powinno być widać to wokół bloga. Kiedy tylko ktoś zwraca się do mnie „per pan”, od razu odpisuję, że to nadmiarowe. Ciekawostka jest taka, że zdarza się to głównie, gdy napisze ktoś spoza IT.

Okazuje się, że da się nie tracić wzajemnego szacunku zwracając się do siebie po imieniu.

Im dłużej jestem w IT i im starszy jestem, tym bardziej kłuje mnie „per pan”… Jadę do mechanika, który wiem, że jest rok młodszy ode mnie, ale nie zwracamy się do siebie po imieniu. Przychodzi montażysta mebli, który na oko ma kilka lat mniej ode mnie i jest „panowanie”. Rozmawiam z rodzicami innych dzieci z przedszkola synka i wszystko jest „per pan”.

I niby dlaczego tak jest?

Ostatniego dnia szkoły/studiów jesteśmy z rówieśnikami po imieniu. Kiedy zamykają się drzwi edukacji i „zaczyna dorosłość” spada na nas (jako społeczeństwo) jakaś magiczna bariera i nagle z fryzjerem, który w tym samym roku, w tym samym mieście, skończył inną szkołę, jesteśmy już „per pan”. O co kaman ja się pytam?

To jak? Per pan or not per pan?

PS. Dobrze, że odeszliśmy chociaż od zwrotu „Pani Matko”.

PPS. Odnośnie tytułów i tradycji, razu pewnego trafiło mi stać w kolejce w aptece. Nieco starsza ode mnie kobieta, stojąca przede mną, dokonująca właśnie zakupów, wielokrotnie mówiła: „tak PANI MAGISTER”, „dziękuję PANI MAGISTER”, „tak jak pani mówi, PANI MAGISTER”, „ma pani rację, PANI MAGISTER”. Kiedy ja stanąłem przed „panią magister”, moim oczom ukazał się las ukazała się plakietka z napisem… TECHNIK FARMACJI… Kurtyna!