Wielka korporacja, czy mała firma?

Ostatnio czytałem książkę „Mit przedsiębiorczości”, która mówi, że każda firma od samego początku powinna mieć jasno określoną strukturę i dobrze zdefiniowane procesy. Skłoniło mnie to do refleksji jaki wpływ takie procesy mają na mnie jako pracownika. Jakie są zalety i wady pracy dla wielkiej korporacji oraz małego startupu. I jaki poziom strukturyzacji jest najlepszy dla mnie. Nie skupiam się tutaj na aspektach finansowych, czy multisportach, a jedynie na konsekwencjach strukturyzacji i jej wpływie na zadowolenie z pracy.

Recepta na udaną firmę

„Mit przedsiębiorczości” opisuje dlaczego większość małych firm upada w pierwszych latach działalności. Można znaleźć tam wiele cennych spostrzeżeń, ale i uświadomić sobie, że wybranie własnej ścieżki zamiast etatu niesie za sobą dużo nowych obowiązków. I to właśnie te nowe obowiązki, które odciągają właściciela od pracy technicznej na której się zna, są przyczyną porażki.

Aby temu zapobiec autor radzi, aby od początku firmę prowadzić tak jakby zatrudniała wiele ludzi i opierała się na systemie, hierarchii i procedurach. Dzięki temu firma od początku jest przygotowana na rozwój. Pracownicy wiedzą co mają robić, klienci wiedzą, czego się spodziewać. W efekcie nie wszystko leży na twoich barkach i możesz spokojnie wyjechać na urlop nie martwiąc się, że pod twoją nieobecność coś się zawali. Aby to osiągnąć powinniśmy minimalizować poziom wiedzy potrzebnej do wykonania zadania i uniezależnić się od kreatywności jednostki. Dzięki temu nikt nie będzie niezastąpiony, a proces łatwo skopiować na przykład w kolejnej filii. Należy również zbierać dane statystyczne dotyczące różnych aspektów działania firmy i na podstawie tych danych wprowadzać usprawnienia.

Pod koniec niestety książka przechodzi trochę w ezoterykę. Dziwnym trafem zaczyna się to od rozdziału o marketingu. Możemy więc przeczytać o tym jak kolory i kształty logo wydrukowanego na produkcie wpływają na sprzedaż i jak wielki wpływ na decyzję o zakupie ma kolor garnituru sprzedawcy. Później jest jeszcze o strukturze i substancji, czy o poszukiwaniu swojego ducha. Zupełnie to do mnie nie przemawia i nieco psuje odbiór, mimo wszystko dobrej, książki.

W każdym razie książka skłoniła mnie do refleksji jak się odnajduję po drugiej stronie – jako pracownik będący elementem takiego systemu. Czy lepiej jest pracować w taki, „oprocesowanym” środowisku i jaki poziom uporządkowania, ale i biurokracji, jest dla mnie odpowiedni.

Pracować w Mordorze

Skoro receptą na sukces jest wzorowanie się na wielkich korporacjach, zastanówmy się jak tam wygląda codzienna praca.

Procedury mogą być zbawieniem, ale mogą być również przekleństwem i jeżeli pracujesz w wystarczająco dużej korporacji na pewno nie raz będziesz przeklinać. Zderzenie z biurokracją bywa bolesne. Zanim cokolwiek zrobisz musisz uzyskiwać dostępy, zezwolenia, decyzje, akceptacje. Przez to nawet najprostsze zadanie może rozciągnąć się na wiele dni. U mnie skutek był taki, że początkowy entuzjazm szybko zamieniał się w bezsilność. Przy okazji nie mogłem wyjść z podziwu, że mimo takiego marnotrawstwa czasu i energii całość jakoś idzie stabilnie do przodu.

Wszystkie decyzje są podejmowane wyżej, a twoim zadaniem jest jedynie zrealizowanie wizji autora. Nie ma za dużo miejsca na własną inwencję. Nawet kiedy widzisz, że coś działa źle i masz pomysł, aby to usprawnić, ciężko się z nim przebić. Jest to urzeczywistnienie idei minimalizacji umiejętności potrzebnych do wykonania zadania. Moim zdaniem jednak programowanie jest na tyle kreatywną, wymagającą wiedzy i szybko zmieniającą się dziedziną, że takie narzucanie procesu może przynieść więcej szkody. Podobną myśl wyraził nawet Steve Jobs: “It doesn’t make sense to hire smart people and then tell them what to do; we hire smart people so they can tell us what to do.” Ciekawe na ile Apple się do tego stosuje.

Zbieranie danych statystycznych i podejmowanie na ich podstawie decyzji, mimo szczytnych założeń, w realiach korporacyjnych może się strasznie wynaturzyć. Dobrze zostało to przedstawione przez pracownika Google, który chciał dostać awans, ale odbijał się od bezdusznych i źle interpretowanych statystyk. W końcu dał za wygraną i rzucił tą pracę. Sam również pracowałem kiedyś kilka miesięcy nad kodem, którego efektem końcowym był screenshot wykresu do prezentacji w Power Poincie. Po takim doświadczeniu nachodzą myśli o sensie życia.

Praca w korporacji ma również swoje zalety. Jest tam dużo specjalistów posiadających ogromną wiedzę. Praktycznie wszystkie problemy, z którymi masz do czynienia podczas codziennej pracy, były już wcześniej przez kogoś rozwiązane. Poza tym wytwarzane produkty są wykorzystywane przez wiele osób. I chociaż może być Ci ciężko zobaczyć konkretny wpływ realizowanych przez Ciebie zadań na końcowe działanie, to jednak możesz mieć satysfakcję. Biurokratyczne chomąto, które na co dzień jest udręką jednak sprawia, że ludzie z całego świata mogą współpracować,  a rotacja pracowników nie stopuje prac.

Można więc wyciągnąć wniosek, że  nie jest tak różowo, ale formalne procedury faktycznie działają. Do kwestii, czy mi konkretnie takie środowisko odpowiada jeszcze wrócę, ale najpierw opiszę drugą skrajność.

Mała firma

Przeciwieństwem wielkiej korporacji z wszechobecnymi procesami jest oczywiście mała firma bez formalnej struktury. Pracując w takiej firmie często pełnimy jednocześnie wiele różnych ról w projekcie. Ich liczba płynnie się zmienia i powstają pod wpływem potrzeby chwili. Nie ma wyraźnego podziału odpowiedzialności i trzeba jakoś sobie radzić. Kiedy pracowałem w takiej firmie jako programista, nieraz brałem udział w prezentacji produktu klientom, zbieraniu wymagań i estymacji nowych projektów, czy pomocy technicznej i serwisowaniu. Co więcej, często realizujemy kilka projektów jednocześnie. Nad wszystkim mają jeszcze priorytet dema na spotkania z klientami. Dlatego przychodząc do pracy nigdy nie wiemy do końca co nas może czekać.

Wyniki są ściśle uzależnione od poświęcenia jednostki. Dlatego normą są nadgodziny, praca w weekendy, czy jakieś zadania specjalne po godzinach. Każdy jest zawalony robotą, dlatego nie ma wystarczającego przepływu informacji, a wiedza nie jest nigdzie dokumentowana. Taka firma na pewno nie przeszłaby testu autobusu, a nawet idąc na urlop możemy w każdej chwili spodziewać się telefonu.

Skoro jesteśmy przy takich negatywnych praktykach, warto wspomnieć, że mała firma często może być Januszsoftem. W takim przypadku prezes bezpośrednio ingeruje w kompetencje techniczne pracowników, nawet jeśli się na tym kompletnie nie zna. Poza tym myśli tylko o krótkoterminowych zyskach zatrudniając za mało osób, pomijając testy i wyzyskując. Jak tylko zrozumiesz, że trafiłeś do Januszsoftu, najlepiej od razu uciekaj.

Pracując w takim środowisku możemy bardzo szybko się uczyć i zdobywać doświadczenie przez praktykę. Dostajemy odpowiedzialne zadania i nie jesteśmy prowadzeni za rękę, musimy sobie jakoś poradzić i to bardzo szybko hartuje. Poza tym zadania są różnorodne i możemy łatwo odkryć swoje mocne strony. Częste zmiany również sprawiają, że nigdy nie jest nudno. Mamy większy wpływ na rozwój firmy i bardziej się z nią utożsamiamy. Nasze pomysły mogą być łatwiej zauważone i wprowadzone w życie.

Co lepsze?

Miałem kilka podejść do pracy w dużej korporacji i chyba po prostu nie jestem do tego stworzony. Biurokracja i przywiązanie do słupków na wykresach zabijają moje zaangażowanie. Miałem wrażenie, że robię powtarzalne rzeczy i  się nie rozwijam.

Z drugiej strony mała firma była pierwszym miejscem, gdzie pracowałem przez dłuższy czas i naprawdę miło to wspominam. Czułem, że robię ważne rzeczy i cały czas podnoszę swoje umiejętności. Chociaż teraz już bym chyba nie był w stanie w ten sposób funkcjonować, głównie ze względu na nadgodziny, ale także przez chaos organizacyjny.

Okazało się, że najlepiej się odnajduję w rozwiązaniu pośrednim. Czyli takim, gdzie organizacja jest na tyle dojrzała, że nie muszę być człowiekiem orkiestrą. Mogę się skupić na tym, w czym czuję się najlepiej. Istnieje dobrze zdefiniowany proces, ale zostawia pole na własne pomysły. Przy okazji w swoim projekcie bardzo lubię taki proces współtworzyć i usprawniać.

Każdy ma oczywiście swoje własne preferencje i swój własny minimalny wymagany poziom uporządkowania oraz maksymalny tolerowany poziom biurokracji. Oczywiście może się to zmieniać w czasie. Dochodzi jeszcze efekt bardziej zielonej trawy – pracując w molochu tęsknisz za improwizacją, a w małym projekcie brakuje ci porządku.

 

 

 

 

 

2 Comments

  1. Hej, spoko wpis.
    Dawno moje myślenie nie skręciło w stronę analizy tego zagadnienia.
    Rozwiązanie pośrednie jest spoko pod warunkiem, że jesteś w stanie na starcie ocenić, że to na ile w danej firmie występuje odpowiednia dla Ciebie proporcja.

    Ja polecam rozwiązanie mieszane. Zupełnie przypadkowo zrobiłem taką ścieżkę i ma swoje zalety.
    Zaczynasz od większej firmy. I tak jeszcze nie wiele umiesz więc warto mieć nad sobą procesy i ludzi których obowiązkiem i odpowiedzialnością będzie przygotować Cie do pracy.
    W momencie gdy już trochę umiesz i procesy zaczynają Ci doskwierać skok do mniejszego tworu. Tam na pewno się narobisz i zdobędziesz kompetencje, których nikt w dużej firmie nie śmiałby od Ciebie wymagać. Teraz znowu gdy to już Cię przerasta i widzisz, że to już nie na Twoją głowę, startujesz do większej organizacji.

    Tam teraz docenią, że pracowałeś z biznesem, że masz większy obraz tego na czym to wszystko polega. Stanowisko na pewno ciekawsze niż to które byś wysępił nie zmieniając pierwszej pracy. Pracuje się też zupełnie inaczej gdy doświadczyłeś już brak tych procesów.
    Można zrobić jeszcze jeden przebieg sinusoidy, albo dwa.

    Moim zdaniem cała ta gimnastyka ma na celu zmotywować Cie do niezależności.
    W pewnym momencie warto pomyśleć o własnym biznesie. Z takim doświadczeniem masz świadomość jak ciężko i zwariowanie będzie na początku i wiesz też w którą stronę warto zmierzać. Czujesz kiedy jest moment na wprowadzanie kolejnych procesów i rozwój firmy.

    Dodatkowo jeżeli wpadniesz na małą firmę, które rzeczywiście zaskoczy to może będziesz rósł razem z nią. Wiedząc jak to jest zorganizowane na większą skale możesz stać się całkiem istotną osobą w takim startupie.

    Ja obecnie pracuje w korpo. Mam stabilne poukładane stanowisko, a po godzinach startuje z własnym biznesem. Wszystko jest na wariata i ociera się o Twoja definicję Januszsoft, ale wiem, że teraz tak musi być. Wiem też, że w przyszłości nie może tak być.

    • GAndaLF

      21 czerwca 2018 at 21:10

      Też przechodziłem taką sinusoidę i faktycznie daje to dobry przegląd sytuacji i poznanie różnych stylów pracy. W małej firmie często samemu budujesz procesy na podstawie doświadczeń z korpo. To jest strasznie męczące ale i daje wielką satysfakcję. Po jakimś czasie może przyjść znużenie i frustracja tym że nie wszystko funkcjonuje tak jak byśmy chcieli. To dobry moment, żeby spróbować pracy w korpo. Po jakimś czasie z kolei brakuje ci tej dynamiki i wpływu. Taka sinusoida jest więc naturalna.

      Przy okazji powodzenia z własnym biznesem. Faktycznie to jest kusząca opcja. Tym bardziej jak poznasz różne środowiska pracy i wiesz jak byś to zrobił lepiej po swojemu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *